7 listopada 2013

Wycieczka do Łodzi - czytelnia

     Po długiej przerwie w fotograficznych wyjazdach, czas trzeba było ruszyć gdzieś zadek poza Iławskie kąty i podziałać na świeżym terenie... A jak już mam ruszyć zadek to nie byle gdzie i nie byle z kim :) Padło na mojego ulubionego fotografa - NinoVerona. Samo ustalenie sesji, przebiegało na szybko w Iławie podczas szybciutkiej sesji i wyglądało mniej więcej tak: "To kiedy znów działamy?" "Wtedy i wtedy mam wolne..." "Przyjedziesz?" "Przyjadę." I koniec. Zero dyskusji, zero pytań po prostu pewność, że warto i że nie ma odwrotu.
    Zapomniałam jednak o podstawowej sprawie - SWOIM NIEODŁĄCZNYM PECHU... Z racji, że z Bartkiem mamy do zrealizowania miliardy pomysłów trzeba było od czegoś zacząć... Mam jedno ulubione, obiecane ujęcie, które planowaliśmy w końcu zrobić. Wszystko ładnie, pięknie - czas zamówić pas do pończoch. Naszukałam się, naszperałam - ZNALAZŁAM. Idealny.. Piękna koronka, odpowiednio szeroki, odpowiednio przezroczysty.. Ideał.. Ale niestety tylko na internetowym zdjęciu... Przyszło mi chude badziewie, które co prawda jest seksowne bardzo, ale NIE TAKIE jakie CHCIAŁAM... :/  Nerw, złość i brzydkie słowa na języku, ale dobra - przeżyłam, zęby zagryzłam "co ma być to będzie".
     Dzień wyjazdu, szybkie pakowanie, urwanie się z pracy ... Bo przecież trzeba zdążyć, bo to i tamto. Wpadam na dworzec, włosy rozwiane, torba ciężka i co?! I pociąg na CHOLERNĄ godzinę opóźnienia.... A w Warszawie przesiadka. Pani w okienku z miną standardową dla swojego stanowiska pracy (czytaj: skwaszoną) odpowiada, że może zdążę, może nie. Taa... pobawmy się w zgadywanki. Telefon, nerwówka, rozmowa, uspokojenie, wyciszenie - dobra czekam. Nadjeżdża ciężki, zasapany pociąg po godzinie oglądania Polsatu w poczekalni i komu w drogę temu czas. W przedziale sympatyczne, młode towarzystwo i.. wspólne nabijanie się z komunikatów kierownika pociągu: "Szanowni Państwo zbliżamy się do... Za 60 minutowe opóźnienie przepraszamy" za chwilę było 70 minut, 80... aż dobiło do 95. Na przesiadkę nie miałam już co liczyć, bo nie było szans. Dobrze było usłyszeć zbawienne: "Jadę po Ciebie"... Dotelepałam się do Warszawy z 1,5 godzinnym opóźnieniem a w Łodzi byłam o wiele później niż miałam być... Po całym dniu na nogach myślałam, że padnę na miejscu a rano trzeba było jeszcze jakoś na zdjęcia wstać i wyglądać. Paść padłam, ale dużo, dużo później...
     W sobotę na szczęście pech minął... Zdjęcia nam szły gładko i sprzyjało nam wszystko. Od słońca, po kadry, ustawienia i wszystko inne... Zdjęcia będą niebawem, więc wtedy sami ocenicie :) Jedyne co nabroiłam to wylałam colę na albumy Bartka :P Ups.. tak to jest jak się jest niezdarą ;) Tak więc sobota minęła nam na ujęciach aktu a w niedzielę był portret i powrót do domu. Na szczęście obyło się bez niespodzianek szanownego PKP.

PS. Pisząc właśnie ten wpis umarł mi mój komputer. Wiedział kiedy się rozwalić ... :P

Mała zapowiedź portretowa już jest - aktową też mam, ale nie pokażę :P
Niebawem kolejne kadry - jak tylko dostanę to pokażę w całej serii :)

Bo oczy są zwierciadłem duszy....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga

Nie możesz znaleźć? Pomogę ;)