23 stycznia 2013

Studio, plener czy....?

      Czas na chwilowy odpoczynek od zdjęć. Będę się starała tutaj czasami coś napisać... choć jak wspominałam nawstępie - marny ze mnie pisarz. Moja wena robi mi straszne psikusy, czyli pojawia się i znika. Wiecie, zjawia się wieczorem... w natłoku myśli nasuwa tematy, tytuły i jakieś tam słowa, które warto by skleić w całość i kiedy rano siadam przed monitorem... wena sobie idzie. Typowa kobieta... Wahania nastrojów i te sprawy.
     Od kilku dni (a raczej wieczorów) chodzi mi po głowie, by napisać o miejscach, w których lubię pozować. Nie martwcie się, nie będzie to litania każdego miejsca w każdym zakątku gdzie byłam :) Sprowadzimy to do ogółu: plener, studio i wnętrze mieszkania (też mówią na to studio, ale dla mnie to różnica). Nie chcę Wam teraz narzucać ideologii co jest lepsze, co fajniejsze i gdzie można zrobić ciekawsze projekty, bo tak naprawdę wszystko zależy od Was (ale to już wiecie :)  ). Opowiem Wam o tym co i dlaczego lubię w wyżej wymienionych miejscach oraz czego nie lubię. Mam nadzieję, że nie zanudzę a jeśli się tego obawiasz Drogi Czytelniku to u góry jest taki czerwony krzyżyk wyłączający stronę.
     Jak zauważyliście moje pierwsze sesje miały miejsce w plenerze. Wszelkie łąki, krzaki, lasy, uliczki i jeziorka były moim polem manewrowym. Wtedy moim marzeniem było studio, ponieważ wydawało mi się, że tam można stworzyć profesjonalne zdjęcia niczym z katalogów mody. Udało się trafiłam do studia i ... poczułam, że to nie to... do czasu :)
     Zacznę od plenerów (zarówno naturalnych, jak i "dotkniętych" przez człowieka). Są moim "fotograficznym domem" nie tylko dlatego, że dobrze mi się tam pozuje, ale również dlatego, że fotografuję naturę. W plenerze czuję, że wychodzą ze mnie te wszystkie emocje, które chciałabym móc pokazywać na swoich zdjęciach. Tam, w potędze roślin, lasów i wód czuję się małą, kruchą istotą. Mogę być leśnym elfem, nimfą wodną i wszystkimi łagodnymi stworzeniami, jakie podsuwa wyobraźnia. W miejskiej dżungli nauczyłam się być kobietą eteryczną, zwiewną a także twardą i seksowną (przynajmniej tak mi się wydaje). Jedyne co mnie drażni w plenerach to sezon jesień-zima. Nie jestem odporna na zimno, dzięki czemu trafiłam do pomieszczeń :)
     Sezon jesień-zima zmusza takich zmarźlaków jak ja by działać w pomieszczeniach. I tak oto pojawiły się wnętrza mieszkań, które zastąpiły mi jednolite tło. Lubię pozować do bielizny, podobają mi się wszelkie koronki otulające kobiece ciało, miękkie tkaniny, eleganckie stroje i delikatne dodatki. Jednocześnie lubię, gdy te zdjęcia wyglądają na podejrzane gdzieś tam zza zasłony a nie ustawiane. Dzięki temu zapałałam namiętną miłością do wnętrz. Najlepiej przytulnych, choć nie pogardzę surowymi pustostanami. Każde wnętrze wyzwala inną kobietę w mojej duszy. Minusów nie widzę :) Herbatkę zrobić można, światło dzienne jako takie wpada, można wesprzeć się studyjnymi lampami, jednocześnie nie zabierając klimatu pomieszczenia, pełen komfort (no, chyba, że to pusta kamienica, w której jest zimno :P a taka się trafiła - choć nie żałuję).
     Na koniec zostawiam studio. Dlaczego? Dlatego, że przeklinałam jednolite tło, lampy bijące po oczach i całą tą "sztywną" atmosferę. Do czasu aż pewni ludzie uświadomili mnie, że:
- światłem można działać cuda (niekonieczne są wszystkie lampy na raz)
- ciekawy pomysł można zrealizować TYLKO w studio o ile jest wszystko zapięte na ostatni guzik
- nawet w studio można pokazać emocje o ile się nie myśli o tej cholernej sterylności.
     Podsumowując: każde miejsce ma swój plus, ale ja i tak pozostaję dzieckiem natury (niektórzy się śmieją, że krzaka, ale dobrze, niech zostanie natura :P ). Chciałam kiedyś pozbyć się narzuconego mi wizerunku "nimfy leśnej", ale w końcu uznałam, że nie będę się zmieniała, bo ktoś mi napisze: "znów to samo". Trudno :) W całej zabawie w pozowanie, wciąż mam ochotę zostawić cząstkę prawdziwej siebie na każdym zdjęciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga

Nie możesz znaleźć? Pomogę ;)